piątek, 24 października 2014

Rozdział 5


Linsey

           Leżałam w swoim łóżku, czując za plecami Connie, która tuliła mnie do siebie. Nie wiem kiedy i jak się tu znalazłam i jak znalazła się tu Connie, ale tak naprawdę to był najmniejszy problem w tej chwili. Jedyne to ciągle myślałam o osobie, która nie wiadomo skąd pojawiła się w klinice. Skąd w ogóle wiedziała, że tam będę dziś? Czy ktoś z kliniki dał jej namiary? Nie, zdecydowanie nie. Przecież mają zabronione i mogliby mieć przecież kłopoty. Może byłyśmy z mamą śledzone? To już bardziej.

           -Już lepiej słoneczko? - usłyszałam spokojny głos Connie, tuż za sobą. Ścisnęłam mocniej jej dłoń, na co ona odpowiedziała tym samym. Nie wiem czemu tak jest, ale zawsze obecność Connie potrafiła mnie uspokoić. Nie musiała nic robić, mówić. Wystarczyło, że stanęła, usiadła lub położyła się za moimi plecami i mocno objęła ramionami. To mnie automatycznie uspokajało. Nawet doktor McLevis nie potrafiła tego wytłumaczyć. Connie uspokajała mnie szybciej niż jakiekolwiek leki. Czy tak działa nasz przyjaźń? Czy to oznacza, że to właśnie przy niej czuję się najbezpieczniej i wiem, że ona nie opuści mnie gdy jej się znudzi? - Linsey?
           -Skąd ona się tam wzięła? - zapytałam ściskając dłoń Connie bardziej - Skąd wiedziała, że tam będę? Skąd wiedziała, że w ogóle korzystam z kliniki?
           -Ale kto tam był słoneczko? - zapytała zaczynając się leciutko kołysać ze mną, jakby wiedziała, że to mnie uspokoi, że musi to robić.
           -Ciocia Harriet - odpowiedziałam - Skąd się tam wzięła?
           -Nie wiem słoneczko, ale dowiemy się tak? - kiwnęłam głową nie wiedząc, czy Connie to widzi. Miałam nadzieję, że tak - Chcesz się może przejść?
           -Z chęcią - puściłam dłonie blondynki i powoli wstałam z łóżka. Tak spacer to teraz dobry pomysł, ponieważ czułam, że zaczyna boleć mnie głowa, a nie chciałabym się faszerować lekami. Dostałam dziś wystarczającą dawkę tego paskudztwa, że starczy mi na najbliższy tydzień. I pewnie znów będę musiała zacząć brać leki po tym ataku. Wystarczyło zobaczyć osobę, która zniszczyła mi życie i w pewnym sensie dzieciństwo, żeby wrócić do tego od czego tak bardzo pragnęłam uciec.

           Zeszłyśmy obie po schodach i zatrzymałam się przy wejściu do salonu. Mama jak zawsze siedziała na kanapie z okularami, na nosie i książką w ręku a kieliszek z białym winem stał na stoliczku.
           -Mamo? - kobieta podniosła głowę do góry i zdjęła swoje okulary przypatrując się nam - Idziemy z Connie na spacer dobrze?
           -Dobrze skarbie - posłała mi ciepły uśmiech - Weź klucz. Nie wiem czy nie pojadę za chwilę na zakupy - kiwnęłam tylko głową i weszłyśmy do przedpokoju. Ubrałyśmy buty i ściągnęłam z wieszaka, swój cieniutki płaszczyk. Connie powiedziała bym to zrobiła bo jest chłodno na zewnątrz, więc to zrobiłam.

           Szłyśmy od jakiegoś czasu w ciszy. Żadna z nas nie czuła potrzeby mówienia. Ja potrzebowała teraz tylko ciszy i kogoś bliskiego obok. I to właśnie miałam. Miałam cisze i Connie obok.
           -Przepraszam - szepnęłam na tyle głośno by blondynka mogła mnie usłyszeć.
           -Za co?
           -Za to, że wczoraj na Ciebie nakrzyczałam - powiedziałam i zatrzymałam się patrząc na nią - Po prostu... nie wiem - wzruszyłam ramionami.
           -Ja też przepraszam - złapała mnie pod ramię - Nie pomyślałam o tym jak możesz się czuć po tej sytuacji z pierwszego dnia szkoły - uśmiechnęłam się delikatnie.
           -A co dziś było na matmie?
           -Emmm...w zasadzie to nie wiem - powiedziała a ja na nią spojrzałam - Twoja mama zabrała mnie stamtąd ledwie na początku.
           -Oh.
           -Jest okej Linsey - ścisnęła delikatnie moje przedramię - To tylko jedna lekcja, do tego początek więc pewnie nic ciekawego nie było - uśmiechnęła się - Dowiem się jutro i przyniosę Ci lekcje.
           -Nie - zaczęłam - Idę jutro do szkoły. Jeśli zostanę w domu, będę o tym myśleć i boję się, że znów będę miała atak. Muszę się czymś zająć.
           -Rozumiem - znów zapadła między nami cisza, ale nie była ona krępująca czy tez niezręczna. Między nami chyba nigdy nie było takiej ciszy. Nawet w dniu gdy się poznałyśmy - Ale pamiętasz o swojej sobotniej randce? - zapytała podekscytowana i prawie, że podskakiwała robiąc kroki.
           -Co?
           -Randka? Sobota. Philip Atkin - powiedziała i zatrzymała się stając przede mną, i patrząc na mnie tym swoim wzrokiem ‘nawet nie myśl, że się wywiniesz bo to nie ma prawa bytu’. Jęknęłam bo naprawdę całkowicie zapomniałam o tym spotkaniu z Philip’em i szczerze mówiąc miałabym ochotę odwołać to i nigdzie nie iść, ale znając tą narwaną blondynę z niewykrytym ADHD, nie mam szans na to, że nie pójdę.
           -Całkiem zapomniałam - mruknęłam - Zresztą nawet nie mam do niego numeru, ani on do mnie więc...
           -Facetów nie znasz?! - pisnęła - Oni wszystko załatwiają na ostatnią chwilę, także jutro możesz się spodziewać, że przystojny Philip zawita przy Twoje szkolnej szafce ewentualnie na lunchu przy stoliku.
           -Uchowaj od tego Boże! - krzyknęłam - Szkolna szafka brzmi świetnie, ale stołówkowy stolik... brrrr już nie brzmi świetnie. Ci wszyscy patrzący się ludzie, czekający tylko na jakąkolwiek sensację do plotek.
           -Emmm... nie masz na to za bardzo wpływu? - powiedziała patrząc na mnie - No chyba, że masz w planach zrobić mega transparent z napisem ‘Philip’ie Atkin’s bądź pod moja szkolną szafką, broń Boże przy stoliku na szkolnej stołówce!’, masz rację to w ogóle by nie zwróciło uwagi uczniów.
           -Ok, zrozumiałam - mruknęłam - Wracajmy, nie czuję się na siłach na dalszy spacer - powiedziałam - Zostaniesz na noc?
           -A mam zostać?
           -Jak najbardziej.

***

           -Błagam wyłącz to, zanim roztrzaskam to ustrojstwo na twojej pięknej ścianie - usłyszałam za sobą jęk Connie i śmiejąc się wyłączyłam budzik - Chwała Bogu - prasknęłam i odkryłam kołdrę tak aby i odsłonić ciało blondynki - Nieeeeeeeee - starała się złapać za pierzynę i nakryć na powrót, ale byłam szybsza i zwaliłam ją na podłogę - Mówił Ci ktoś kiedyś, że cholerna z ciebie zołza?
           -Yep - wstałam i podeszłam do szafy zabierając z niej mój szkolny mundurek - I pewnie ten ‘ktoś’ powie mi to jeszcze miliardy razy - podeszłam do drzwi - Nie zaśnij proszę dopóki nie wrócę - machnęła tylko ręką, że zrozumiała i wtuliła głowę w poduszkę. Naprawdę mam nadzieję, że Connie nie zaśnie ponieważ wtedy na pewno się nie wyrobimy i mama dostanie zawału na miejscu.

           Weszłam do łazienki i od razu zrzuciłam piżamę wchodząc da kabiny i odkręcając ciepłą wodę. Pozwalałam wodzie obmywać moje ciało zanim chwyciłam za mój kokosowy żel i nalałam nie dużą ilość na gąbkę by móc na pienić swoje ciało. Wzięłam duży wdech gdy do moich nozdrzy doszedł zapach kokosów. Naprawdę uwielbiałam ten zapach.

           -Linsey! Rusz ten swój tyłek! - prychnęłam pod nosem na krzyk Connie i zaczęłam spłukiwać pianę ze swojego ciała. Wpatrywałam się w nią jak spływała ze mnie i kończyła w odpływie, gdzie ginęła już bezpowrotnie. Taka piana ma dobrze. Nie ma żadnych problemów, zmartwień. Wykona swoje zadanie i już więcej nie wraca - Linsey!
           -No już wychodzę! - odkrzyknęłam i zakręciłam wodę. Chwyciłam za swój puchaty ręcznik i zaczęłam wycierać całe ciało. Gdy byłam już sucha ubrałam bieliznę i swój znienawidzony mundurek. Umyłam szybko zęby po czym wyszłam z łazienki - I po co te nerwy? - blondynka wystawiła mi język zanim zniknęła za drzwiami łazienki.

           Zeszłam do kuchni, w której mama była już w pełni gotowa i robiła najzwyklejsze kanapki, na których widok ja oczywiście się skrzywiłam. Co jak co, ale nie jestem miłośniczką śniadań. Moim codziennym śniadaniem jest jabłko, dopiero potem jem lunch w szkole. Na początku mama kręciła nosem i próbowała namawiać mnie abym jadła, ale potem odpuściła gdy widziała, że i tak nic tym nie wskóra.

           -Nie martw się to dla Connie - powiedziała widząc zapewne moją miną - Przecież nie wypuszczę jej bez śniadania - wzruszyłam ramionami bo znając Connie to jej to bez różnicy czy zje coś przed wyjściem czy też nie. Ja tymczasem chwyciłam standardowo po jabłko - Jak się czujesz?
           -Chyba lepiej. Nie wiem - ugryzłam jabłko - Staram się o tym nie myśleć, jakoś przejść nad tym do porządku dziennego - spojrzałam w okno i patrzyłam jak sąsiedzi zna przeciwka wychodzą z domu, zapewne do pracy. Kiedyś i ja tak będę musiała żyć. Wstawać rano by iść do pracy. Zastanawiam się co człowiek ma z tego życia? Jako dzieci chodzimy do przedszkola, potem jesteśmy co raz to starsi i trzeba chodzić do szkoły, potem znów studia, a po studiach praca. Więc pytam co mamy z tego życia? Ciągle za czymś śpieszymy, gonimy. Nie zwracamy uwagi na te małe rzeczy ciągle pędząc przed siebie. Owszem rozumiem, że aby żyć i mieć gdzie mieszkać trzeba pieniędzy, ale czy naprawdę trzeba aż tak bardzo za nimi gonić, sprawiając, że omija nas to co jest najpiękniejsze. Życie.
           -Kochanie? - głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia, w które wpadłam - Musisz wziąć leki - skrzywiłam się na te słowa, ale wiedziałam, że muszę je wziąć. No chyba, że chcę mieć powtórkę z wczoraj czego wolałabym naprawdę uniknąć i nie dawać powodu do plotek całej szkole. Odebrałam od mamy cztery pigułki, każdą innego koloru i wrzuciłam wszystkie na raz do ust. Wzięłam również od mamy szklankę z sokiem i popiłam leki - Pamiętaj, że kolejne musisz wciąć za cztery godziny.
           -Dobrze - kiwnęłam głową - Connie rusz te swoje jakże seksowne pośladki!! - krzyknęłam, aż mama zasłoniła sobie uszy, ale wiedziałam, że jakbym teraz tego nie zrobiła moglibyśmy się spóźnić.
           -Idę! - usłyszałyśmy trzask drzwi, a potem kroki na schodach i już po chwili blondynka w pełni ubrana i wyszykowana wkroczyła do kuchni - Ooo kanapki - Usiadła na krześle przy stole i chwyciła kanapkę - A tak w ogóle to dzień dobry pani Evans - powiedziała zanim wgryzła się w kanapkę. Zaśmiałyśmy się tylko z mamą, na co Connie machnęła ręką dalej jedząc przygotowane przez mamę kanapki.

***

           -Pamiętaj, że masz wziąć leki - westchnęłam na słowa Connie, bo tak naprawdę miałam nadzieję, że ona zapomni i będę mogła akurat tą dawkę odpuścić. Po porannej dawce czułam się jak balon bez powietrza. Taka bez energii, i ledwo co mi to minęło znów, muszę się w to pchać - Linsey?
           -Tak wiem - odpowiedziałam - Pamiętam - na te słowa wyciągnęłam z torby cztery fiolki i z każdej z niej wyjęłam po jednej tabletce - Ohydztwo.
           -Wiem, ale dobrze wiesz, że bez nich może się to skończyć nie najlepiej - kiwnęłam głową i wrzuciłam pigułki do ust popijając niegazowaną wodą, którą wzięłam z bufetu. Zakręciłam butelkę i odstawiłam ją na stoliku.
           -Czy wszyscy się gapią? - zapytałam Connie, na co ona tyko kiwnęła głową na znak zgody - To bardzo nie fajnie, prawda?
           -Prawda - widziałam po jej spojrzeniu, że jest gorzej niż mi się może wydawać.
           -Jest gorzej niż źle prawda? - kiwnęłam głową - Co jest?
           -Profesor Styles ma dyżur na stołówce i...
           -Szlag by to - nie dałam jej nawet skończyć zdania - Gapi się?
           -Jeśliby mógł wypalać dziury wzrokiem, Ty byłabyś przepalona na wylot - jęknęłam i położyłam głową na stoliku. Jeszcze tego mi brakowało. Wiedziałam, że ten facet się na mnie uweźmie, ale żeby aż do takiego stopnia? Czy to nie podchodzi pod prześladowanie? Owszem, ale ten facet nie zrobił jeszcze nic co mogłabym zgłosić prawda? Zauważył tylko, że jedna z jego uczennic zażywa jakieś podejrzane pigułki, więc to naturalne, że obserwuje prawda? - O kurwa.
           -Co?
           -Philip idzie - usłyszałam jak tupie pod stołem stopami, jak małe dziecko, które cieszy się na swój prezent urodzinowy. Mówiłam, że ona ma niewykryte ADHD - Pamiętaj, bądź miła - zdążyła tylko powiedzieć zanim chłopak zatrzymał się przy naszym stoliku.
           -Cześć Linsey, Connie - kiwnął blondynce głową - Przyszedłem zapytać czy nasze jutrzejsze wyjście wciąż jest aktualne?
           -Cześć, Philip - spojrzałam na niego - Sądzę, że tak - odpowiedziałam starając się delikatnie uśmiechnąć w jego stronę - Przynajmniej, ja nie zmieniłam zdania.
           -Cieszę się - odpowiedział wesoły - Umm, masz gdzie zapisać mój numer?
           -Chwilunia - wyciągnęłam z torby swój telefon - Wpisz tu, a ja puszczę Ci sygnał?
           -W porządku - zabrał telefon z mojej dłoni i miałam dziwne wrażenie, że jego palce nie przez przypadek musnęły moje gdy odbierał urządzenie z mojej dłoni. Ale pomińmy to prawda? - Zrobione - oddał mi telefon, a ja tak jak wspominałam puściłam mu sygnał i już po kilku sekundach słychać było jakiś nie znany mi utwór. Rozłączyłam się i pożegnaliśmy się z Philip’em aby mógł on dołączyć do swoich znajomych.
           -Łiiiii! Jestem z Ciebie taka dumna! - pisnęła blondynka nachylając się przez stolik i przytulając mnie - Idziesz na swoją pierwszą w życiu randkę!
           -To nie jest randka - burknęłam a Connie prychnęła przewracając oczami.
           -Oczywiście, że to jest randka - oburzyła się i to nie na żarty - Trzeba obmyślić Ci strój, fryzurę, makijaż... O Boże trzeba Cię zabrać do fryzjera i...
           -Dość! - krzyknęłam i dopiero teraz zorientowałam się, że cała stołówka to słyszała i teraz się nam przyglądają, szeptając między sobą - To jest zwykłe koleżeńskie spotkanie i nie mam zamiaru się stroić jasne? - bardziej to stwierdziłam niż zapytałam, ale naprawdę nie mam zamiaru dać się zwariować bo prawdopodobnie jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole zaprosił mnie na wspólne wyjście. I może dla większości nastolatek byłaby to randka, ale nie dla mnie. Dla mnie nie mogę nazwać pierwszego spotkania dwójki ludzi, którzy swoją droga znają się tylko ze szkolnego korytarza i miejsca pracy tego drugiego randką. Także nie, to nie jest randka.


Harry

           Dziś wypadał mój dyżur w stołówce, przed czym ostrzegał mnie Liam. Mówił, że trzeba mieć tam oczy naokoło głowy i być naprawdę czujny, bo różne rzeczy się tam dzieją. Opowiadał nam kiedyś, że nawet na zmianie do pilnowania tej hołoty bodajże jak dobrze pamiętam pana Hellman’a dziewczyna obciągała swojemu chłopakowi pod stolikiem, a że chłopak nie był na tyle dyskretny i powściągliwy to słyszała to cała stołówka. Reszty można się domyśleć. Wątpię aby to skończyło się dobrze dla tej dwójki.

           Wszedłem do względnie pustego pomieszczenia i skierowałem się, do stolika dla nauczycieli, którzy mieli pilnować tego bajzlu. Odsunąłem krzesło i usiadłem na nim wyciągając z torby moje śniadanie i termos z kawą, którą zrobił mi dziś rano Louis. I naprawdę nie mam pojęcia skąd ten człowiek wziął się w moim mieszkanki po szóstej rano, i raczej nie chcę tego wiedzieć. Naprawdę trzeba mu znaleźć kobietę! Odkąd rozstał się z Heidi, jest nie do wytrzymania i jest jak prawdziwy wrzód na dupie.

           Ugryzłem kęs swojej kanapki i rozejrzałem się po stołówce, która z każdą sekundą co raz to bardziej się zapełniała i robiło się co raz to głośniej, czego nie znosiłem. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego w szkole nigdy nie spędzałem lunchu w tymże miejscu. Zawsze szukałem ustronnego miejsca, którym zazwyczaj był szkolny parapet. Nienawidziłem po prostu tego całego szumu i zgiełku. To nie dla mnie. Owszem lubię wyjść gdzieś z chłopakami, ale gdy w grę wchodzi ten szum i ja sam, to odpadam.

           Zatrzymałem swoje spojrzenie na wejściu, akurat w tym samym momencie, w którym próg przekroczyła rudowłosa dziewczyna wraz ze swoją blondwłosą przyjaciółką. Cały czas śledziłem je wzrokiem. To jak podeszły do bufetu, jak wybrały jedzenie i to jak podeszły do wolnego stolika, który wcale nie był tak daleko od mojego. W tej chwili miałem w nosie to co dzieje się z resztą tej hołoty. Teraz interesowała mnie tylko ta rudowłosa dziewczyna. I wiem, że to było złe, ale nie potrafiłem inaczej. Nie chciałem? Nie wiem. Po prostu jakaś siła pchała mnie w jej stronę, coś kazało mi się do niej zbliżyć i to miałem zamiar zrobić. Zbliżyć się. I miałem już na to naprawdę dobry pomysł, ale naprawdę musiałem trochę odczekać z tym pomysłem.

           Zmarszczyłem brwi, gdy zauważyłem jak córka Evans wyciąga jakieś fiolki z torby by po chwili wyjąc po jednej pigułce z każdej fiolki. Łyknęła je wszystkie na raz a ja zacząłem się zastanawiać po co one jej? Czy coś jej dolega? I czy to ma coś wspólnego z tym, że jej matka zabrała wczoraj Merdes z moich zajęć mówiąc, że Linsey miała jakiś atak? Możliwe, że tak.

           Zauważyłem, że blondynka patrzy się w moim kierunku i mówi coś do rudowłosej. Nie słyszałem co, ale naprawdę chciałbym to wiedzieć. Chciałbym wiedzieć o czym te dwie zawsze rozmawiają? Czy rozmawiają nie raz o mnie? W ciągu tych trzech dni w szkole, zdążyłem pod słyszeć już kilka rozmów naszpikowanych hormonami nastolatek na mój temat. I naprawdę chwilami byłem przerażony tokiem myślenia tych dziewczyn, które powinny interesować się tym co ubrać na wyjście z przyjaciółkami a nie o tym jak długiego penisa ma ich nauczyciel matematyki. To chore.

           -Bu!
           -Kurwa, Liam zwariowałeś! - syknąłem w stronę przyjaciela, który zdążył już usiąść i śmiał się w głos  - No naprawdę zabawne - mruknąłem - Chcesz trochę kawy? - pokręcił głową na znak protestu - Louis robił.
           -A to może się skuszę - teraz to ja się zaśmiałem, bo wiedziałem, że nikt nie jest wstanie odmówić kawy zrobionej przez Tomlinsona - W ogóle skąd masz przyrządzoną przez niego kawę?
           -Gdy wstałem rano ten idiota był już w moim mieszkaniu - rzuciłem - Naprawdę stary musimy mu znaleźć jakąś laskę, bo on zaczyna świrować!
           -Pewnie masz rację - poparł mnie nalewając kawy do swojego kubka, którego nie zauważyłem wcześniej że ma - W ogóle widziałem Heidi z tym fagasem wczoraj, w centrum.
           -Najchętniej powyrywałbym jej te czarne kudły z łba - syknąłem zły - Od początku wiedziałem, że ona nie zasługuje na Lou i wiedziałem, że złamie mu serce.
           -Też jej nie lubiłem - powiedział - Zresztą Zayn i Niall też. Właśnie dziś pilnujesz Nancy?
           -Tak - rzuciłem - Pewnie jak wrócę to już będą u mnie - Liam kiwną głową - A wy o której wyjeżdżacie?
           -Zaraz jak kończę pracę. Wczoraj już wszystko spakowaliśmy i mamy w aucie - powiedział podekscytowany - Zayn ma przyjechać po mnie pod szkołę.
           -To życzę wam udanego weekendu - poklepałem do po ramieniu - I pozdrów tam wszystkich ode mnie.
           -Załatwione - zmrużyłem oczy i zatrzymałem wzrok na wysokim chłopaku, stojącym przy stoliku Linsey i jej blondwłosej przyjaciółki. I byłoby wszystko ok gdyby ten koleś nie odbierał telefonu od rudowłosej muskając przy tym swoimi palcami jej.
           -Co to za jeden? - wskazałem głową w kierunku chłopaka.
           -To Philip Atkin. Jest w ostatniej klasie - rzucił - Gra w drużynie futbolowej i jest jej kapitanem. Powinieneś mieć z nim zajęcia. Dlaczego o niego pytasz?
           -Z ciekawości - Liam obejrzał się za siebie i zauważył, że mój wzrok spoczywa na rudowłosej dziewczynie - Wpadła Ci w oko co?
           -Co? - spojrzałem na niego udając, że nie wiem o czym mówi - O czym Ty mówisz?
           -Nie udawaj - sarknął - Młoda Evans. Wpadła Ci w oko. Ale uważaj stary ona ma szesnaście lat i jest córką nauczycielki.
           -Zwariowałeś?! - syknąłem w jego stronę - Nic do niej nie mam.
           -Jeszcze.
           -Odpieprz się - do końca przerwy nie patrzyłem w stronę Evans, ale muszę powiedzieć, że strasznie mnie to męczyło. I zastanawiałem się po kiego ten gówniarz do niej pochodził. Czego chciał? Ja wiem co takim chodzi po głowie. Jest już w ostatniej klasie a tacy zawsze rozglądają się za pierwszoklasistkami by móc je zaliczyć, zazwyczaj dla jakiegoś zakładu. A do tego Linsey jest córką nauczycielki literatury i bóg jeden wie, co ten chłopak chce zyskać znajomością z nią. Chyba za dużo o tym myślę. Ale co ja mogę? To samo mi siedzi w głowie. Ona mi siedzi w głowie.

2 komentarze: