piątek, 17 października 2014

Rozdział 4


Linsey

           -Linsey? - usłyszałam ciche pukanie w drzwi zza, których dochodził głos mamy. Wiedziałam, że długo nie dam rady utrzymać w tajemnicy przed nią, że powodem mojego złego samopoczucia nie jest to, że zbliżają mi się TE dni, a jest inny powód. Ten powód ma 165 cm wzrostu, blond włosy i ma na imię Connie - Kochanie mogę wejść? - i za to kochałam swoją mamę. Mimo, że nie miałam zamknięcia w drzwiach ona nigdy nie wchodziła do mojego pokoju bez pukania, a tym bardziej jeśli mnie nie było w domu. Skąd to wiem? Po prostu jej ufam i wiem, że ona ufa mnie.
           -Wejdź - powiedziałam i czekałam, aż mama naprawdę wejdzie i usiądzie obok mnie na łóżku. Ja za ten czas podniosłam się do siadu. Usiadłam, jak to się mówi po turecku, a poduszkę ułożyłam między nogami, bawiąc się jej rogami.
           -Co się stało? - mama usiadła w takiej samej pozycji co ja, tylko nie miała poduszki do maltretowania - Powiesz mi?
           -Pokłóciłam się... a w sumie to nakrzyczałam na Connie - wyrzuciłam z siebie - Ale miałam ku temu powód. Przecież wiesz, że nie krzyczę bez powodu prawda?
           -Prawda - powiedziała - Connie właśnie dzwoniła przed chwilą, ale powiedziałam jej, że śpisz.
           -Dziękuję - wpatrywałam się w mojego jaśka, nadal go maltretując - Powinnam z nią porozmawiać prawda?
           -Prawda - złapała moje dłonie w swoje, powodując tym, że przestałam maltretować biedną poduszkę - Kochanie, macie dopiero po szesnaście lat i jeszcze nie raz będziecie miały spięcia między sobą - spojrzałam na mamę - Jedne mniejsze, a drugie większe. Czasami będzie tak, że nie będziecie się odzywały do siebie tygodniami, ale jeśli ta relacja między wami jest naprawdę szczera, to zawsze znajdziecie drogę do porozumienia się.
           -Chyba masz rację - mruknęłam - Jak zawsze zresztą - uśmiechnęłam się do niej ciepło - Jutro z nią porozmawiam.
           -W piątek.
           -Słucham? - zapytałam, nie wiedząc o co mamie chodzi? Niby dlaczego nie mogę porozmawiać z nią jutro? - Dlaczego niby?
           -Jutro masz wizytę.
           -Oh - całkiem o tym zapomniałam - To już jutro? - zapytałam, choć byłam już pewna, że tak. No bo przecież mama nie pomyliłaby dat prawda? - Myślałam, że to dopiero w przyszłym tygodniu.
           -Nie kochanie - pogłaskała mnie po policzku - To jutro, dlatego rozmowę z Connie musisz przełożyć na piątek.
           -Dobrze - mama wstała ze swojego miejsca i pocałowała w środek głowy. Uśmiechnęłam się bo naprawdę lubiłam gdy tak robiła. To mnie w pewien sposób uspokajało. Dawało poczucie bezpieczeństwa, kochania i tego, że jestem komuś potrzebna, że komuś na mnie zależy.
           -Nie połóż się za późno dobrze? - bardziej powiedziała niż zapytała - Przed tobą męczący dzień skarbie.
           -Wiem o tym - odłożyłam jaśka na bok i wstałam również z łóżka wyciągając z pod poduszki moją piżamę fioletową piżamę z Kubusiem Puchatkiem - Idę wziąć prysznic i położę się - podeszłam do mamy i obie wyszłyśmy z mojego pokoju.
           -W takim razie dobranoc, owieczko.
           -Mamooooo - jęknęłam i wbiłam żartobliwie łokieć w jej bok - Już jestem duża - mama się zaśmiała i zaczęła schodzić schodami w dół. Czasami zastanawiam się, po co nam taki duży dom skoro mieszkamy tu tylko we dwie, ale nigdy nie kwestionowałam decyzji mamy.
           -Kocham Cię! - krzyknęłam na tyle głośno, aby mama na dole mnie usłyszała.
           -Ja bardziej! - zaśmiałam się i zniknęłam za drzwiami łazienki, by wziąć wieczorny prysznic i przygotować się do snu, jak i na jutrzejszy dzień, który mnie czeka.

***

           -Nieeee - jęknęłam, gdy budzik zaczął piszczeć mi nad głową. Naprawdę przed rozwaleniem tego urządzenia powstrzymuje mnie tylko to, że jest to również mój telefon, który jakby nie patrzeć jest mi potrzebny - To powinno być zakazane - mruknęłam i odrzuciłam cieplutką kołderkę na bok, drżąc z zimna, gdy chłodne powietrze owiało moją sylwetkę - Zdecydowanie powinno być zakazane - wsunęłam stopy w swoje puchate kapcie i wyszłam z pokoju by udać się do łazienki. Jedyne na co miałam ochotę to moje ciepłe łóżko i sen. Naprawdę minęło dopiero dwa dni od rozpoczęcia szkoły a ja mam dość i tęsknie za wakacjami. Boże ja już marzę o świętach! Będzie wolne! Nie będzie szkoły! Nie będzie matematyki! Nie będzie profesora Styles’a! Na to ostatnie skrzywiłam się. Ja naprawdę będę miała przesrane za to co odstawiłam w pierwszy dzień szkoły. Powinnam bardziej trzymać język za zębami, ale co ja na to poradzę, że nie panuję nad emocjami i złością? Taka już jestem. Niestety.

           -Linsey wstałaś już? - usłyszałam pytanie mamy, i jej delikatnie pukanie w drzwi mojego pokoju.
           -Tu jestem - wychyliłam głowę z łazienki i machnęłam mamie niedbale dłonią - Daj mi dwadzieścia minut i wyjdę stąd - mama tylko mruknęła coś, że zawsze tak mówię, ale zniknęłam na powrót w łazience nie słuchając jej dalej. Wiedziałam, że jak zawsze będzie marudzić, panikować, pospieszać a i tak wyrobimy się na czas. W klinice muszę być na godzinę siódmą rano, a jest dopiero przed piątą, więc jak wyjedziemy po szóśtej góra o szóstej trzydzieści to zdążymy bez żadnych problemów, ponieważ do kliniki jedzie się 15-20 minut także, jak to mówi Connie ‘no problem’.

           Zrzuciłam z siebie swoją piżamę, i weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek z zimną wodą i pisnęłam, gdy lodowata woda otuliła moje ciało. Wrrrr, nie cierpiałam tego, ale czasami to było naprawdę konieczne. Inaczej byłabym nieprzytomna i niczego by się ze mną nie załatwiło, a dziś wyjątkowo muszę mieć otwarty umysł. Nie lubiłam tych czwartków, ale nie miałam też za bardzo wyboru co do tego. Musiałam tam jeździć, jeśli chciałam w miarę normalnie funkcjonować w społeczeństwie.

           -Linsey! Czas! - warknęłam zirytowana, bo naprawdę zaczynało mnie zachowanie mamy drażnić, a dopiero co zaczęła się szkoła. I jak ja mam zachowywać spokój i trzymać emocje i złośc na wodzy, gdy ona robi takie rzeczy?! No jak pytam się? - Linsey!
           -Pięć minut! - odkrzyknęłam i zakręciłam wodę, wychodząc spod prysznica i od razu otulając się ręcznikiem, i dokładnie wycierając całe ciało. Na powrót narzuciłam na siebie swoją piżamę i przebiegłam do mojego pokoju by móc się ubrać. Lecz zanim zrzuciłam ubranie, upewniłam się, że roleta w oknie jest opuszczona, gdy już była tego pewna, dopiero wtedy zrzuciłam piżamę i zaczęłam się ubierać. Nie chciałam aby i mnie zobaczono nago, tak jak kiedyś Connie, gdy spędzała wakacje u babci na obrzeżach Londynu.

           Ubrana już rozejrzałam się po pokoju, sprawdzając czy jest coś, co chciałabym ze sobą zabrać na cały dzień poza domem, ale nic co tutaj było nie rzucało mi się w oczy, więc wyszłam z pokoju, wcześniej zgarniając z szafki telefon.

           Weszłam do kuchni i tak jak zawsze chwyciłam za jabłko wgryzając się w nie. Wskoczyłam na blat i jadłam jabłko, machając nogami w powietrzu. Czekałam, aż mama zejdzie żebym mogła jej powiedzieć, aby przekazała Connie, że dziś mam terapię i nie będzie mnie w szkole i jutro pewnie też nie, bo będę wykończona po dniu dzisiejszym. No i żeby poprosiła ją aby jutro przyszła do mnie. Mogłabym jej napisać wiadomość, ale nie mam pewności, że ją odczyta więc, lepiej poprosić mamę, aby jej wszystko przekazała. Chociaż Connie pewnie wie, że to jest właśnie TEN czwartek. Ona zawsze o tym pamięta. W przeciwieństwie do mnie.

           -Gotowa?
           -Nie - bo naprawdę nie byłam gotowa na dzisiejszą terapię. Czułam, że wydarzy się na niej coś, co wcale mnie nie zadowoli i w żadnym stopniu nie pomoże mi w walce w tym z czym się zmagam - Czuję, że dziś pójdzie źle - mama stanęła przede mną i przytuliła mnie, głaskając mnie po plecach.
           -Pamiętaj, co mówiła pani McLevis? Gdy poczujesz się źle, gdy poczujesz, że trzeba przerwać masz powiedzieć, wtedy ja przyjadę i Cię zabiorę dobrze? - pokiwałam tylko głową, nadal tuląc się do mamy. Pamiętam jak na początku terapii moja pani doktor kazała mi mówić o wszystkim, nawet o tym, a może zwłaszcza o tym, gdy zaczynam się czuć nieswojo w trakcie terapii - Dobrze. Zrobię Ci jakieś kanapki - odsunęła się ode mnie i zaczęła wyjmować produkty z lodówki. Ja tym czasem zjadłam do końca jabłko i podeszłam do miseczki Butsy by móc nałożyć jej jedzonka. w ogóle nie widziałam tego pieszczocha od dwóch dni.
           -Mamo?
           -Hmmm?
           -Gdzie podziała się Butsy? - zapytałam patrząc w jej kierunku - Nie widziałam jej od dwóch dni - mama rozejrzała się po kuchni, a potem wzruszyła ramionami.
           -Sprawdź w kotłowni - tak tez zrobiłam. Wyszłam z kuchni i zatrzymałam się przy wejściu do kotłowni. Zapaliłam światło i zajrzałam do środka, ale nie zastałam tam naszej kotki, leżącej na workach tak jak lubiła to robić - Butsy?! - zawołałam i czekałam, aż czarna kulka skądś wyjdzie, ale tak się nie stało - Butsy, maleńka gdzie jesteś? - zaczęłam zaglądać do każdego pomieszczenia, na parterze. Nawet zajrzałam do szafy, ale tam też jej nie było - Kici, kici maleńka - chodziłam i nawoływałam ja, ale nie było żadnego odzewu. Zaczęłam więc wchodzić do góry, by i tam sprawdzić, ale i tam jej nie znalazłam obchodząc całe piętro. Zeszłam z powrotem na dół i weszłam do kuchni - Nie ma jej nigdzie - powiedziałam - Myślisz, że mogła znów uciec?
           -Skoro nigdzie jej nie ma, to tak pewnie się stało - powiedziała mama, pakując kanapki do plastikowego pojemnika - Wróci jak zawsze, tylko mam nadzieję, że bez żadnej niespodzianki.
           -Ja też - chciałam złapać za swoją torbę, ale zauważyłam, że nie ma jej tutaj na dole - Zaraz wrócę. Idę po moją torbę - mama kiwnęła głową a ja zniknęłam na schodach prowadzących na górę. Weszłam do pokoju i podeszłam do biurka. Podniosłam torbę i nie zastanawiając się wyszłam z niego i zbiegłam po schodach, miałam minąć salon, ale zatrzymałam się i roześmiałam w głos.
           -Co ci tak wesoło? - mama stanęła obok mnie i patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. Nie odpowiedziałam, tylko wskazałam na doniczkę z jej fikusem, który stał w kącie obok okna. Pod jego liśćmi spała sobie jakby nigdy nic Butsy. Mama widząc też się zaśmiała i pokręciła głową - Widać, że znalazła sobie nowe miejsce spoczynku - kręcąc głowami co chwile śmiejąc się wróciłyśmy do kuchni. Mama podała mi zapakowane już kanapki, a ja wrzuciłam pudełko z nimi do torby - No to pora się zbierać - kiwnęłam głową w zgodzie i odebrałam kluczyki do auta od mamy. Ubrałam moje ukochane trampki, skacząc w środku z radości, że jeszcze dziś mogę to zrobić. Z uśmiechem na twarzy, który był szczery na tyle na ile pozwalała mi świadomość, tego co nie czeka wyszłam z domu i czując przeszywający ciało chłód podbiegłam do samochodu otwierając go i wskakując na siedzenie. Było strasznie zimno jak na początek września.
  
           Pierwsze co zrobiłam to włożyłam kluczyki do stacyjki i uruchomiłam silnik by móc włączyć ogrzewanie. Dopiero gdy ciepły powiew powietrza uderzył w moją twarz to włączyłam radio krzywiąc się od razu. Mama musiał gdzieś wczoraj być skoro to coś leciało w radiu. Przełączyłam na swoją ulubioną stację i wsłuchałam się w najnowszy przebój Ariany Grande.

           Zatrzymałyśmy się na parkingu, pod kliniką. Właśnie teraz zaczęłam odczuwać silne zdenerwowanie, a moje przeczucie, że coś się stanie nasiliło się jeszcze bardziej. Ucałowałam mamę w policzek i z wielkim ociąganiem się wysiadłam z auta. Mama nie szła ze mną bo nie było w tym sensu. Wiedziałam, gdzie i po co mam się udać, więc obecność mamy nie była mi już potrzebna, tak jak było to za pierwszy, drugim czy nawet trzecim razem. Teraz po dwóch latach przyzwyczaiłam się do tego, dlatego nie było konieczności, aby ciągnąć ze sobą mamę.

           -Cześć - uśmiechnęłam się do Ronnie, młodej recepcjonistki, która nie cierpiała ja zwracało się do niej pre pani. Jest ona wiecznie uśmiechniętą optymistką i naprawdę jej uśmiech i ciepłe podejście do pacjentów, bardzo pomaga leczącym się tu osobą.
           -Witaj Linsey - również posłała mi ciepły uśmiech i na powrót zanurzyła się w papierach, które pewnie musiała wypełnić. Ja tymczasem podeszłam do windy i jęknęłam, gdy zauważyłam naklejoną kartkę z informacją, że winda nie działa. Poprawiłam swoją torbę i zaczęłam się wspinać po schodach, które miały zaprowadzić mnie, aż na trzecie piętro budynku.

           Odetchnęłam głęboko i pchnęłam drzwi, które prowadziły na oddział dla osób leczących się na stan lękowo depresyjny. Tak cierpię na to schorzenia od dwóch lat. Od chwili gdy tata... ehhh szkoda mi o tym mówić. Nie. Ja nie chcę o tym mówić. Strasznie przeżyłam to co nam zrobił i skończyłam jako osoba, która musi leczyć się na depresję i stany lękowe. Co prawda dawno nie miałam żadnego ataku, i cieszyłam się z tego powodu niezmiernie, ale leczenia przerwać nie mogłam. Od miesiąca nie zażywam leków i naprawdę czuję się dobrze, może nawet już ataki nie wrócą i będę mogła żyć bez leków? Bardzo bym chciała.

           Zatrzymałam się pod gabinetem doktor McLevis i miałam już zapukać, gdy usłyszałam za sobą głos wymawiający moje imię. Zastygłam w bezruchu obawiając się tego kogo zobaczę za swoimi plecami, ale to co zobaczyłam przerosło moja najśmielsze oczekiwanie. Spodziewałabym się tu każdego. Dosłownie każdego, ale nie tej osoby.

           Poczułam jak robi mi się gorąco i jak tak dobrze znana mi złość zaczyna opanowywać moje ciało. Nie panowałam nad tym co robię. Nie umiałam nad tym zapanować nawet jeśli bardzo bym chciała. Pamiętam tylko mój krzyk i to jak doskoczyłam do TEJ osoby, która miała czelność się tutaj pojawić


Harry

           -Więc gdzie się wybieracie z Zayn’em w weekend? - zapytałem przyjaciela i upiłem z kubka łyk kawy. Liam spojrzał na mnie i uśmiechnął się wesoło.
           -Jedziemy do Wolverhampton, odwiedzić moich rodziców - powiedział - Narzekali już, że długo nas nie widzieli, więc postanowiliśmy zrobić im niespodziankę i ich odwiedzić.
           -Super - rzuciłem - Pozdrów ich.
           -Dziękuję, zrobię to na pewno - znów upiłem łyk kawy i spojrzałem w stronę drzwi, przez które weszła nieustraszona profesor Evans, ale zauważyłem, że była jakaś taka podenerwowana? Nieobecna? Może coś się stało? Może coś z Linsey? Potrząsnąłem głową by wyrzucić z głowy obraz rudowłosej uczennicy - Słyszałem, że zajmujesz się Nancy w weekend.
           -Co? - zapytałem - Aaa tak - odpowiedziałem, gdy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez Liam’a słów - Niall musi pilnie wyjechać i nie miał jej z kim zostawić, a dobrze wiesz, że zostawienie jej z Lou nie jest dobrym pomysłem.
           -Tak, zdecydowanie nie jest - zaśmiał się - Choć pewnie Tommo odwiedzi was i spędzicie ten weekend w trójkę.
           -Boże strzeż mnie przed tym - przyjaciel zaśmiał sie głośno na moje słowa na co ja uderzyłem go z pięści w ramie - To nie jest śmieszne, Payne.
           -Owszem jest! - zawołał radośnie - Nie ma to jak zajmować się dwójką dzieci.
           -Jesteś chory - rzuciłem w jego stronę i wstałem z krzesła gdy usłyszałem dzwonek oznajmujący początek zajęć na ten dzień - Widzimy się za 45 minut tutaj i nie wymiguj się - machnął tylko ręką w moją stronę i powrócił do dokumentacji, którą musiał wypełnić jeszcze raz, ponieważ w poprzedniej był jakiś błąd. Nieważne.

           Chwyciłem dziennik i klucz od sali w ręce, i wyszedłem z pokoju nauczycielskiego kierując się w stronę sali. Dziś nie byłam ani markotny ani nic. Położyłem się spać o ludzkiej porze, co wiązało się tym, że nie zaspałem do pracy i wstałem o czasie, więc miałem czas zjeść spokojnie śniadanie i wypić ukochaną kawusie.

           Uczniowie widząc, że się zbliżam podnieśli swoje tyłki z podłogi i ustawili się w rządku pod drzwiami, czekając aż podejdę i otworzę salę. Gdy to już zrobiłem weszli do niej i zajęli swoje miejsca. Wszedłem zaraz za ostatnią osoba i zamknąłem za sobą drzwi podchodząc do biurka kładąc na nim dziennik i klucz, a torbę położyłem obok biurka. Usiadłem na krześle otwierając dziennik, na dziale z obecnością, którą sprawdziłem w mniej niż pięć minut.

           -Dobrze - powiedziałem podchodząc do tablicy - Zrobimy sobie dziś mini powtórkę z zeszłego roku. Chcę zobaczyć co umiecie, a co trzeba wytłumaczyć jeszcze raz - cała klasa coś mruknęła pod nosem co mnie zdenerwowało - Słuchajcie ludzie ja wcale nie muszę tego robić, mogę zacząć nowy materiał, który nakłada się na stary i mieć w swoim poważaniu to, czy będzie to rozumieli czy nie. Jeśli naprawdę jesteście chętni powtarzać rok to proszę bardzo, nie ma problemu mogę wam to załatwić już teraz w tej chwili, bo dam sobie rękę uciąć, że większość z was w ogóle nie ma pojęcia o czym będę mówił mimo, że przerabialiście to jeszcze w czerwcu. Więc jak? - rozejrzałem się po klasie, w której panowała idealna cisza - Tak też myślałem - zacząłem pisać na tablicy zagadnienia, które powinni już znać, ale tak jak mówiłem nie wiedzieli o czym w ogóle mówię. Może dwie osoby miało jako takie pojęcia o czym rozmawiamy, ale resztą patrzyła się na mnie jakby dopiero co im oznajmił, że Michael Jackson żyje i ma się całkiem dobrze.

           Widziałem wyraźną ulgę, na twarzach tych dzieciaków, gdy zadzwonił dzwonek oznajmujący, że koniec lekcji, inaczej przez nich nazwane męczarnią dobiegł końca. Miałem ochotę się roześmiać, bo mamy dopiero początek września i cały rok przed nami, więc dam im jeszcze nieźle popalić. Zgarnąłem dziennik, klucz i moją torbę, po czym opuściłem salę. Mamy teraz z Liam’em oboje okienka, więc umówiliśmy się, że wyjdziemy coś zjeść, napić się kawy i trochę zrelaksować przed całym dniem pracy.

           Wszedłem do pokoju nauczycielskiego, ale nie było w nim wielu nauczycieli, i nie było jeszcze Liam’a. Odłożyłem dziennik na półkę, a klucz od sali powiesiłem na haczyku, który był mu przeznaczony. Usiadłem na krześle, czekając na przyjaciela. Wyciągnąłem z torby swój telefon, ale nie widząc żadnych wiadomości ani połączeń schowałem go na powrót. wyciągnąłem swój rozkład zajęć i sprawdziłem z kim będę miał zajęcia za godzinę. Moim oczom ukazał się napis, że zajęcia po okienku będę miał z klasą pierwszą i do tego z grupą do które uczęszcza córka Evans. Linsey. Znów przed moimi oczami ukazała się postać rudowłosej dziewczyny, co zaczynało mnie irytować i przerażać zarazem. No bo jakby nie patrzeć ja jestem nauczyciele ona uczennicą, a moje myśli co raz częściej uciekają w jej stronę. Kurwa! Styles znasz ją od dwóch dni do jasnej cholery!

           -Gotowy? - podskoczyłem na krześle, gdy usłyszałem za sobą głos przyjaciela. Odwróciłem się w jego stronę i pokręciłem głową widząc jego łobuzerski uśmieszek na gębie. Dziad! Zrobił to celowo. Wstałem ze swojego miejsca i zarzucając swoją torbę na ramię wyszliśmy z pomieszczenia - O czym lub o kim myślałeś?
           -Pieprz się Payne - rzuciłem w jego stronę i wyszedłem z budynku - Gdzie idziemy?
           -Tuż za rogiem jest niezła knajpka z rewelacyjnym żarciem - wskazałem mu ręką aby prowadził i tak zrobił. Wyszliśmy z terenu szkoły i skręciliśmy w lewo. Szliśmy jakieś pięć minut nie odzywając się do siebie - To tu - pokazał na knajpkę, po drugiej stronie ulicy. Rozejrzeliśmy się czy nic nie jedzie i przebiegliśmy na drugą stronę - Siadamy w środku czy na zewnątrz?
           -Na zewnątrz - powiedziałem - Ociepliło się, więc szkoda tego marnować.
           -Racja - odpowiedział - Co chcesz?
           -Coś dobrego - usiadłem na krześle, a torbę zawiesiłem na oparciu - I kawusię.
           -Jakże by inaczej - prychnął - Ta kofeina Cię kiedyś wykończy.
           -Błagam nie baw się w moją mamę, Liam - ujrzałem jego środkowy palec zanim zniknął za drzwiami knajpy by złożyć nasze zamówienie. Sięgnąłem do torby, gdy usłyszałem jak dochodzi z niej dźwięk moje telefonu. Wyciągnąłem go i uśmiechnąłem się widząc kto próbuje się ze mną skontaktować.

           -Słucham Ciebie uważnie.
           -Cieszy mnie to ogromnie - usłyszałem śmiech mojej siostry - Co tam?
           -Właśnie jesteśmy z Liam’em na małej przekąsce ponieważ mamy okienko - skończyłem mówić z chwili gdy wspomniany chłopak pojawił się przy naszym stoliku. Kiwnął głową pytając w ten sposób kto dzwoni, na co ja odpowiedziałem mu bezgłośnie ‘Gemma’.
           -Pozdrów go.
           -Masz pozdrowienia - rzuciłem w jego stronę.
           -Nawzajem - odpowiedział - I powiedz, jej, że wciąż mi wisi czekoladę w płynie.
           -Powiedz mu, że niech się ciągnie! - zaśmiałem się na słowa siostry i minę przyjaciela. Ale cieszyłem się, że bliskie mi osoby potrafią się dogadać. Gdyby między naszą paczką były jakieś spięcia, nie byłoby wesoło, ale na szczęście potrafimy się wszyscy dogadać. Dogadać ze sobą i ze bliskimi każdego z nas - Kiedy nas odwiedzisz?
           -Zapewne dopiero na święta.
           -Nieeee - pokręciłem głową na jej reakcję, ale naprawdę nie będzie kiedy odwiedzić siostry mamy i Robin’a - A będziesz zły, jeśli to ja odwiedziłabym Ciebie?
           -Jasne, że nie - od razu odpowiedziałem nie zastanawiając się nad tym - Kiedy masz ochotę przyjechać?
           -Tak po prawdzie to byłabym jutro...
           -Super! - krzyknąłem - Akurat na weekend zajmuję się Nancy.
           -Słodko! - rozmawiałem z siostrą jeszcze z pięć minut zanim się rozłączyła mówiąc, że zadzwoni jeszcze wieczorem. Pożegnałem się z nią karząc jej pozdrowić mamę i mogłem zacząć spokojnie jeść, frytki z cheesburger’em, które zamówił nam Liam.

           -Cześć, misiek - uśmiechnąłem się na przywitanie przyjaciela z jego chłopakiem - Nie, w tej chwili nie jestem zajęty. Mam okienko razem z Harry’m i jesteśmy na przekąsce i kawie. Pozdrowię.
           -Pozdrów również - powiedziałem na tyle głośno, aby Zayn mógł mnie usłyszeć i wrzuciłem do buzi kilka frytek na raz, popijając je kawą.
           -Fuj! Styles jesteś ohydny!
           -Wal się Payne! - oboje usłyszeliśmy śmiech mulata i sami prasknęliśmy śmiechem - Powiedz mu, że Gemma przyjeżdża jutro - powiedziałem i usłyszałem stłumione ‘kurwa’, którym przyjaciel oznajmił swoją radość na przybycie mojej siostry. Liam rozmawiał z nim jeszcze dobre piętnaście minut zanim się rozłączył. W knajpce posiedzieliśmy jakieś kolejne piętnaście minuta, zanim stwierdziliśmy, że trzeba się zbierać. Czułem jakąś dziwna ekscytację, że mam teraz zajęcia z klasa młodej Evans, i że znów ja zobaczę. Wiedziałem, że takie myśli są złe i nie wróżą nic dobrego, ale to było silniejsze ode mnie i nie miałem na to wielkiego wpływu na to.

***

           Wpuściłem wszystkich do klasy, ale nigdzie nie widziałem rudowłosych włosów Linsey co mnie zaniepokoiło choć nie powinno, ale jednak tak było. Usiadłem przy biurku i znów rozejrzałem się za rudą czupryna dziewczyny, ale nie było jej. Była Merdes, ale Linsey nie było. Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu, ale po chwili odpuściłem wiedząc, że muszę się skupić na zajęciach a nie na rudowłosej dziewczynie.

           Otworzyłem dziennik i zacząłem sprawdzać obecność. Im bliżej byłem litery ‘E’ tym bardziej zastanawiało mnie, dlaczego Evans nie pojawiła się na zajęciach mimo, że jej matka jest w szkole bo przeciez widziałem ją w pokoju nauczycielskim.
           -Evans? - zapytałem i rozejrzałem się po klasie - Ktoś wie gdzie jest Evans?
           -Dziś jej nie ma profesorze - spojrzałem się w stronę dochodzącego głosu i mój wzrok spoczął na Merdes. Poczułem mimowolnie nienawiść względem tego nazwiska, ale zatrzymałem emocje na wodzy.
           -Ponieważ?
           -Ponieważ... - dziewczyna nie skończyła bo drzwi otworzyły się, a w progu stanęła matka Evans co mnie zdziwiło nie powiem. Przecież oddałem jej wszystkie dokument. Coś z nimi nie tak?
           -Coś się stało pani Evans?
           -Potrzebuję Connie, tzn pannę Merdes - powiedziała i widziałem, że jest cała roztrzęsiona.
           -Coś się stało? Coś z Linsey? - blondynka wstała i zaczęła pakować swoje rzeczy nie czekając na moją zgodę czy może opuścić zajęcia.
           -Miała atak - zauważyłem jak blondynka zbladła i jeszcze szybciej wrzucała rzeczy do swojej torby - Przepraszam panie Styles, ale naprawdę potrzebuję panny Merdes.
           -W porządku - powiedziałem. No bo co miałem powiedzieć widząc kobietę w rozsypce i bladą dziewczyną, która pakowała swoje rzeczy trzęsącymi się z nerwów dłońmi? Nic tak naprawdę. Ale zastanawiało mnie jedno. O jaki atak chodziło? Co się stało? O co do jasnej cholery chodzi z Linsey? Wiedziałem, że będę musiał się zbliżyć do rudowłosej, żeby się tego dowiedzieć i miałem już na to plan, ale musiałbym go wcielić w życie dopiero gdzieś za miesiąc.

2 komentarze: