piątek, 26 września 2014

Rozdział 1


Linsey

           Wstałam rano z nijakim nastawieniem, powrotu do szkoły. Po prostu uważam, że szkoła nie zawsze jest potrzebna. Dobra ok, może i jest, ale jeśli mam zamiar zostać słynną malarką to chyba mnie nie jest potrzebna prawda? Zwłaszcza matematyka! Ugh, okropieństwo! Nie wiem jakim cudem zaliczam ten przedmiot. No ok wiem, moja mama jest nauczycielką w szkole, do której uczęszczam. Uczy literatury. Bogu dzięki akurat nie mnie! Ale sam fakt, że Twój rodzic naucza w tej samej placówce, w której Ty się uczysz wyklucza Cię z grona tych fajnych.

           -Linsey! - odrzuciłam szczotkę na biurko i chwyciwszy torbę wyszłam z pokoju. No i wyklucza Cię z jeżdżenia miejskimi autobusami do szkoły. To chyba jedyny plus tego wszystkiego. Czy byłam lubiana w szkole? Raczej średnio. Każdy patrzy na mnie pod kątem córki profesor Evans, dlatego ludzie wolą trzymać się z dala ode mnie. No bo przecież, ktoś taki jak córka najostrzejszej profesorki w szkole nie może być luzacka i wiedzieć jak się bawić prawda? Ale tak naprawdę nie zależy mi na gronie znajomych. Raz ‘przygarnęła’ mnie grupka osób, ale jak się później okazało miałyśmy z mamą przez nich masę kłopotów i nic więcej. Nawet szkoda mi jest o tym wspominać. Ale mam za to jedną wierną przyjaciółkę. Connie. Drobna blondyneczka, która zawsze nosi na swojej głowie kitkę, związaną fioletową wstążką. Kiedyś była przez to wyśmiewana, ale teraz już ludzie do tego przywykli i jest to nawet jej znak rozpoznawczy. Ludzie wołają na nią Wstążka. Wiem zabawnie, ale dzięki temu gdy ktoś pyta o Connie Merdes każdy odpowiada ‘Chodzi Ci o Wstążkę’ - Dziś będziesz musiała wrócić autobusem do domu - na samym wejściu do kuchni usłyszałam głos mamy - Muszę zostać w szkole dłużej i pomóc panu Burton’owi z planem zajęć.
           -Nie może tego zrobić pani Eva? - zapytałam wgryzając się w jabłko i wycierając brodę, gdy sok pociekł mi trochę. Uwielbiam gdy owoce są takie soczyste.
           -Niestety nie może, ponieważ Kim się rozchorowała - pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem i zabierając jeszcze jedno jabłko z koszyka ruszyłam do przedpokoju by założyć moje ukochane trampki, których mama w ogóle nie akceptuje, ale jest to jedyna rzecz o którą jestem w stanie się kłócić i walczyć - I znów ubierasz te szmaciaki - przekręciłam oczami młynek i wstałam z kucek zarzucając torbę na ramię - Choć raz mogłabyś ubrać jakieś normalne buty.
           -To są normalne buty, mamo - stawiałam przy swoim - Tylko dla Ciebie to są jakieś tam szmaciaki - mama pokręciła głową i podała mi kluczyki od auta abym poszła już je otworzyć i wsiadła do środka, gdy ona będzie sprawdzać cały dom, czy aby na pewno gaz wyłączony, okna pozamykane i czy nie zostały uchylone drzwi od tarasu no i na pewno jeszcze nałoży jedzenie Butsy, co by nam biedna kicia nie zdechła z głodu. Tak. Zamiłowanie do kotów, to jedyne co mnie łączy z mamą. Resztę odziedziczyłam po tacie. Jego rude włosy, jego brązowe oczy, jego miłość do malarstwa no i jego lekkomyślność. Tak, jestem lekkomyślna i nie zważam na konsekwencje. Najpierw robię potem myślę o konsekwencjach. I chyba to zgubiło mojego tatę. Lekkomyślność.

           Nachyliłam się do przodu i przekręcając pokrętło, włączyłam radio a do moich uszu doszły dźwięki jakieś starej piosenki. Skrzywiłam się i zaczęłam zmieniać stacje. Nie potrafię zrozumieć, jak moja mama może słuchać tych staroci. Ja rozumiem, gdyby słuchała muzyki, którą grali w jej czasach np. tacy The Beatles czy coś w ten deseń, ale nie! Ona musi słuchać muzyki, która grała za czasów moich dziadków. W ogóle jakim cudem takie coś puszczają w radiu?

           Uśmiechnęłam się gdy usłyszałam pierwsze nuty I Will Never Let You Down Rity Ory, którą swoją drogą lubiłam. Może nie byłam jakąś sfiksowaną fanką, ale lubiłam jej muzykę.
           -Nawet o tym nie myśl - powiedziałam do mamy gdy tylko wsiadła do auta i spojrzała dziwnie na radio - Nie mam zamiaru znów słuchać tych Twoich staroci. Możesz sobie słuchać tych jęków, gdy mnie nie ma w pobliżu głośników - mama jak to mama pokręciła tylko głową, ale nic nie powiedziała i pozwoliła słuchać mi, tego co mnie odpowiadało.

***

           -Łiiiiiiiiiii - poczułam jak ktoś wskakuje mi na plecy o mało mnie nie wywracając - Jak ja za Toba tęskniłam Linsey! - był to nikt inny jak moja szanowna przyjaciółka Connie ewentualnie Wstążka jeśli ktoś woli - W ogóle czemu nic mi nie powiedziałaś!?
           -Nie powiedziałam czego? - spojrzałam na Connie gdy stanęła obok mnie - No? - ponagliłam ją i odwróciłam od niej wkładając do szafki podręczniki, które dziś mi się nie przydadzą. Zostawiłam tylko ten do biologii - No powiesz mi wreszcie, czy mam zgadywać? - Connie potrafiła być czasami naprawdę irytująca, ale mimo wszystko kochałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam i mieć już zapewne nie będę.
           -Dlaczego mi nie powiedziałaś, że mamy nowego nauczyciela od matematyki!
           -Aaaaa to... Czekaj co?! - wrzasnęłam na cały korytarz, aż każdy się obejrzał na co skuliłam się przy szafce - Coś Ty powiedziała - syknęłam w stronę przyjaciółki, chowając się za szafką, aby nie być na polu widzenia całej szkoły - Jaki nowy nauczyciel matematyki? O czym Ty w ogóle mówisz?
           -Nie wiesz nic? - zapytała z wielkim zdziwieniem w oczach - Myślałam, że jako córka nauczycielki będziesz wiedziała pierwsza - powiedziała - Cała szkoła o tym, aż huczy! Ponoć jest ledwo po studiach - Connie nachyliła się w moją stronę - Lea, mówiła, że widziała go gdy była wczoraj z mamą, zapisać swoją siostrę, i powiedziała, że ten facet to totalne ciacho! - szepnęła w moją stronę tak aby nikt nie słyszał.
           -Ale nadal masz na uwadze to, że Lea to największa plotkara w całej szkole? - zapytałam blondynkę i zamknęłam swoją szafkę, gdy wyłożyłam do niej już wszystkie podręczniki i zeszyty, nie potrzebne na teraz - I ona zawsze wszystko wyolbrzymia - ciągnęłam - Na pewno jest to jakiś gościu po czterdziestce, z brzuchem jak beczka i który się... Cholera! - odbiłam się od czegoś, a raczej kogoś a mój podręcznik do biologii wraz z zeszytem i piórnikiem wylądowały na ziemi - Mógłbyś czasem patrzeć jak łazisz! - syknęłam w stronę wysokiego chłopaka, którego nigdy wcześniej tu nie widziałam - Sam tu nie jesteś - schyliłam się po swoje rzeczy i marudząc pod nosem, ruszyłam w stronę sali od biologii.
           -Co to było i kim do cholery był ten koleś? - Connie nie odwracała wzroku od chłopaka, dopóki nie znalazłyśmy się w sali - Wyglądał jak cholernie milion dolarów! - krzyknęła podniecona - Takiego to bym brała!
           -Tak. Wiem. Tak samo jak Austina, Brad’a, Stana...
           -Dobra, dobra! Ok. Rozumiem - fuknęła pod nosem i usiadła w ławce zaraz za mną - Ale sama przyznasz, że niezłe z niego ciacho - przewróciłam oczami i odwróciłam się przodem do tablicy, gdy pani Harriet weszła do sali.

***

           -Jak ja nienawidzę takich kolejek! - warknęła Connie siadając przy stoliku i podając mi moje śniadanie - Rzucili się na to żarcie, jakby ich głodzono w domu! - zaczęła rozglądać się po całej stołówce, a ja zaraz za nią szukając tego co ona, choć nie wiedziałam czego lub kogo szuka.
           -Co się tak rozglądasz?
           -Szukam.
           -Czego?
           -Kogo - powiedziała - Nowego - jęknęłam na to i złapałam za swoją kanapkę i wgryzłam się w nią. Serio? Ona naprawdę to robiła? A jeśli to był tylko czyjś brat? Możesz przyszedł tylko zapisać do szkoły brata lub siostrę? Nie wyglądał na kogoś kto miałby się tu uczyć. Wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat więc - Muszę go wyczaić pierwsza, zanim zrobi to Samantha! - kawałek chleba stanął mi w gardle i zaczęłam się krztusić - Cholera! - krzyknęła Connie i już po chwili waliła mnie po plecach, aż mi nie przeszło.
           -Błagam odpuść już sobie - powiedziałam chrypiąc i wycierając łzy z policzków - Zanim mnie zabijesz - blondynka pokręciła głową, ale przestała już obczajać całą stołówkę, za nowym nieznajomym, który pojawił się w naszej szkole.
           -Co teraz masz? - wzruszyłam ramionami, ale wygrzebałam z torby mój plan lekcji, który zdążył już się pognieść. Jęknęłam, gdy moim oczom ukazał się napis MATEMATYKA. Nienawidzę tego przedmiotu. Naprawdę szczerze nienawidzę - Dobra, nie mów. Widzę już po Twojej minie, że to matematyka - powiedziała - Ale nie martw się! - krzyknęła entuzjastycznie - W tym semestrze mamy ją razem.
           -Serio? - zapytałam i wyrwałam jej plan zajęć by sprawdzić czy czasami nie robi mnie w przysłowiowego balona, ale nie robiła. Naprawdę w tym semestrze znienawidzoną matematykę miałam mieć wspólnie z Connie. To sprawiło, że ten przedmiot stał się mniej przerażający gdy wiem, że obok będzie blondynka - Jej nawet nie wiesz jak się cieszę.
           -Uwierz mi, że wiem - wystawiła w moją stronę język i wstała, gdy zadzwonił dzwonek, oznajmujący nam, że przerwa na lunch właśnie się skończyła i czeka nas 45 minut katorgi. No przynajmniej mnie czeka.
           -Ten przedmiot powinien być zakazany - jęknęłam- Poczekaj tu na mnie chwilę - powiedziałam, gdy zauważyłam, że mama stojąca w drzwiach do sali od literatury mach bym podeszła do niej. Tak też zrobiłam 

           -Stało się coś?
           -Nie, nie - powiedziała i weszła do sali i wyciągnęła jakieś papiery z szuflady biurka - Teraz masz zajęcia z panem Styles’em i chciałabym Cię prosić, abyś mu to podała - wcisnęła mi ręce jakieś papiery.
           -Ok - poprawiłam zsuwający się ramienia pasem od torby - To wszystko? Nie chcę się spóźnić.
           -Jednak wracamy razem - zajrzała do sali, w której zaczynało robić się głośno - Czekaj na mnie przy aucie, po zajęciach - pocałowała mnie w włosy i zniknęła w sali, w której zrobiło się natychmiastowo cicho. Moja mama jako nauczycielka wyrobiła sobie szacunek, i uczniowie nie wchodzą jej na głowę, ale nie oznacza to, że taka sama jest prywatnie. Bo nie jest.
           -Co tam masz? - zapytała Connie gdy tylko do niej podeszłam.
           -Jakieś papiery dla profesora Styles’a
           -Kogo?
           -Podejrzewam, że to nazwisko naszego nauczyciela matematyki - westchnęłam - Chodźmy szybciej bo się spóźnimy - obie z Connie przyśpieszyłyśmy kroku, ale było to chyba nie potrzebne, ponieważ nie było jeszcze nauczyciela w klasie. Kilkoro uczniów siedziało w ławce, a reszta siedziała pod salą. Usiadłam na swoim stałym miejscu w trzeciej ławce od końca, a zaraz za mną usadowiła się moja przyjaciółka. Położyłam papiery na blacie ławki i odwróciłam się do Connie, by móc jeszcze przez chwilę z nią porozmawiać zanim zacznie się moja katorga.

           -O kurwa - powiedziała moja przyjaciółka na co skarciłam ją wzrokiem - Lepiej się odwróć Linsey - tak też zrobiłam i momentalnie zamarłam. Na podwyższeniu, przy biurku stał wysoki, młody mężczyzna z burzą brązowych włosów na głowie i zieolym spojrzeniu. Ubrany był w ciemne spodnie, które opinały jego długie nogi, w czarną koszulę, która była wpuszczona w spodnie a górne trzy guziki były odpięte. Widać było spod niej srebrny łańcuszek i jak dobrze mi się zdaje zarys tatuażu. I wszystko może byłoby w porządku, gdyby to nie była ta sama osoba, na którą wpadłam dziś rano i na którą się wydarłam.

           Jestem skończona.

Harry

           -Kurwa! - odskoczyłem do tyłu tym samym wywracając krzesło - No po prostu zajebiście - warknąłem i wychodząc z kuchni ruszyłem w kierunku mojej sypialni. Nie dość, że zaspałem i powinien być już w drodze do pracy, to jeszcze musiałem wylać na siebie kawę. No po prostu cudownie. W drodze do mojej sypialni rozpiąłem już pasek oraz guzik i rozporek w spodniach. Spodnie ściągnąłem szybko i rzuciłem przy łóżku podchodząc do komody i wyjmując z nich czyste spodnie. Mam nadzieję, że teraz nic na nie nie wyleję. Wsunąłem koszule do spodni i wyszedłem z sypialni kierując się do przedpokoju - Cholera - zatrzymałem się i zapiąłem pasek po czym wróciłem do kuchni, gdzie została moja torba. Zarzuciłem ją sobie na ramie i wyszedłem z pomieszczenia. Nie ma to jak zacząć pierwszy dzień pracy od spóźnienia. Chociaż mam cichą nadzieję, że dojadę do publicznego liceum na czas. Zakluczyłem drzwi i zbiegłem po schodach w dół. W biegu wyciągałem kluczyki z mojej torby jak i w biegu otwierałem moje auto. Torbę rzuciłem na siedzenie obok i nie czekając długo wyjechałem ze swojego osiedla.

***

           -Witam serdecznie panie Styles - już na samym wstępie usłyszałem przesłodzony głos sekretarki, ale z grzeczności odburknąłem jej dzień dobry i wszedłem do gabinetu dyrektora.
           -Dzień dobry - wziąłem porządny oddech - Przepraszam za spóźnienie - powiedziałem i usiadłem na krześle przy biurku.
           -Ależ nie spóźnił się pan - Burton oderwał wzrok od papierów - Zmienił się w ostatniej chwili plan, i zaczynasz dopiero za godzinę - zabawne, jak z pana przeskoczył szybko na ty. Ale co mu się dziwić? Pewnie ma dzieci w moim wieku. Mam 25 lat i w czerwcu skończyłem studia więc.
           -Ufffff, co za ulga - tak naprawdę byłem wściekły. Bo od czego do jasnej cholery są telefony?! Dlaczego nie zostałem o tym poinformowany telefonicznie? Mógłbym w spokoju wypić swoją kawę, która i tak wylądowała na moich nowych spodniach, które swoją drogą kupiłem dopiero wczoraj. Ale nie ważne. Skoro mam godzinę przerwy to skocze sobie do... no gdziekolwiek, gdzie dostanę mocną kawę.
           -Możesz wrócić tu za godzinę - spojrzał na mnie - Profesor Evans przekaże Ci później dokumentację, w tej chwili nie mam jej tutaj więc sam rozumiesz.
           -Rozumiem - powiedziałem - A czego uczy profesor Evans?
           -Literatury - odpowiedział a ja wstałem i podszedłem do drzwi - A i Harry - spojrzałem na niego przez ramię - Córka profesor Evans, Linsey - kiwnąłem głową aby kontynuował - Nie jest najlepsza z Twojego przedmiotu, a będziesz ją go uczył. Bądź tak miły i od czasu do czasu skup się na niej bardziej.
           -Nie ma problemu - po tych słowach wyszedłem i z gabinetu jak i z sekretariatu, nie zwracając uwagi na siedzącą za biurkiem kobietę, która od chwili poznania drażniła mnie niesamowicie. Stanąłem na korytarzu potarłem twarz dłońmi. Potrzebuję kawy i to możliwie jak najmocniejszej inaczej będę zrzędliwy jak pani Cooper spod dziesiątki. Na wspomnienie sąsiadki, wzdrygnąłem się i ruszyłem przed siebie, ale daleko nie zaszedłem bo poczułem jak wpadłem na kogoś.

           -Cholera! Mógłbyś czasem patrzeć jak łazisz! - usłyszałem czyjś krzyk i spojrzałem w dół gdzie stała rudowłosa dziewczyna - Sam tu nie jesteś! - schyliła się i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Czułem na sobie wzrok jej koleżanki, miałem ochotę się roześmiać. Możliwe, że będę uczył którąś z nich matematyki, a może nawet je obie. Gdy rudowłosa pozbierała swoje rzeczy to ominęły mnie i ruszyły do sali, biologi, jeśli dobrze pamiętam. Ta blondyna obejrzała się jeszcze, zanim zniknęły w sali. Zapowiada się ciekawy rok.

***

           Upiłem łyk ciemnego płynu i uśmiechnąłem się błogo. Ooo tak tego mi było trzeba. Porządnej mocnej, czarnej kawy. Siedziałem na ławce, niedaleko budynku szkoły i co jakiś czas zerkałem na zegarek aby tym razem naprawdę się nie spóźnić na pierwsze zajęcia w pierwszy dzień pracy.
 Poczułem wibracje w kieszeni moich spodni i wyjąłem z niego telefon patrząc na wyświetlacz i uśmiechając się pod nosem.

           -No siemasz stary! - usłyszałem po drugiej stronie tak dobrze znany mi już głos przyjaciela - Mam nadzieję, że jesteś w miarę żywy co? - usłyszałem śmiech Louis’a jak i zapewne Zayn’a i Niall’a, którzy pewnie byli obok.
           -Dzięki za Twoją troskę, ale mam się świetnie - rzuciłem do telefonu - Ale przez najbliższy miesiąc żadnych imprez - usłyszałem tylko jęk Niall’a i zaśmiałem się - Powiedz mu, że ja wszystko słyszę.
           -Wyobraź sobie, że ja też! - pokręciłem głową i znów upiłem łyk kawy. Pogadałem jeszcze chwilę z Louis’em i rozłączyłem się. Wstałem z ławki i wrzucając pusty, już kubek do śmietnika obok ruszyłem w stronę miejsca swojej pracy, nie chcąc się spóźnić.

***

           -I jak tam po pierwszych zajęciach - na miejscu obok usiadł Liam, który swoją drogą jest chłopakiem Zayn’a i wstawił się też za mną na tą otóż posadę - Dali Ci nieźle popalić? - uniósł brwi do góry - I w ogóle znalezłeś to czego szukałeś?
           -Te dzieciaki są bardziej tępi, niż mogłem sobie wyobrazić - jęknąłem - Jak oni chcą zdać końcowe egzaminy? Czy im naprawdę tylko imprezy w głowach? I nie, nie znalazłem jeszcze, ale wiem, że znajdę to czego szukam właśnie tutaj - Liam poklepał mnie po plecach.
           -Uwierz mi stary większość tych, dziewczyn wyobraża sobie jak niezły w łóżku jesteś i wątpię by to coś miało wspólnego z matematyką, no chyba, że chciały by zmierzyć...- byłem mu wdzięczny, że nie ciągnął tego temu
           -Okej, okej. Rozumiem - zaśmiał się i wyciągnął z torby kanapkę, w którą po chwili się wgryzł - Która to profesor Evans? - zagadałem go, na co wskazał delikatnie głową w jego lewą stronę gdzie nad jakimiś dokumentami siedziała średniego wieku kobieta, której włosy spięte były w ciasnego koka.
           -Uczniowie mają, ją za największą kose w całej szkole - szepnął - Wyrobiła sobie niezły szacunek i nikt jej nie podskoczy - znów spojrzałem na wymienioną kobietę - Ale prywatnie jest normalną kobietą - powiedział - Jej córka się tu uczy i wątpię by miała dziewczyna lekkie życie.
           -Masz z nią jakieś zajęcia? - zapytałem - Z córką Evans?
           -W tym semestrze nie - odpowiedział - Ale w zeszłym miałem. Jest to spokojna dziewczyna, zazwyczaj uczy się dobrze, ale...
           -Ale?
           -Odkąd mąż Evans od nich odszedł, trochu odpuściła sobie naukę. Matma to była i jest jej pięta Achillesa, ale odkąd nie ma ojca w pobliżu, odpuściła sobie całkowicie. Tzn, nie, że się nie uczy, ale idzie jej to kiepsko.
           -Tak, słyszałem, że matematyka to nie jej ukochany przedmiot - spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że zostało nie całe pięć minut do kolejnych zajęć - Będę miał z nią matematykę. Tak powiedział Burton.
           -Wow, nieźle.
           -Co?
           -Ta klasa jest wyjątkowo oporna na naukę - powiedział i podrapał się po karku - Musisz na samym wstępie im pokazać, kto rządzi bo inaczej wlezą Ci na głowę.
           -Dzięki za radę.

***

           Zaczynam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłem zaczynając pracę jako nauczyciel w lokalnym liceum. To jest jeszcze większa banda debili niż Ci z mojego rocznika z Holmes Chapel! A tamci to już byli głąby do potęgi! Opadłem na krzesło obok Liam’a i odetchnąłem głęboko.

           -No co Ty stary masz dość po pierwszym dniu? - zaśmiał się na co uderzyłem go pięścią w ramie - Auć! A więc przemoc tak?
           -Zamknij się Liam - sapnąłem - Staram się zregenerować siły na kolejną lekcję, z tymi głąbami - Liam zaśmiał się, ale pozwolił mi regenerować siły. Naprawdę chyba zacznę pić herbatki ziołowe, które przywiozła mi mama, gdy była u mnie dwa tygodnie temu. Albo zacznę szukać już sobie porządnego psychiatry - Nieeee - jęknąłem gdy zadzwonił dzwonek oznajmujący koniec przerwy - Błagam, jeszcze nie.
           -Nie łam się stary - poklepał mnie po plecach - Im szybciej tam pójdziesz tym szybciej będziesz to miał za sobą - pokiwałem tylko głową, ale jeszcze nie wstałem z krzesła. Dopiero gdy zorientowałem się, że jestem sam w pokoju nauczycielskim wstałem zgarnąłem dziennik i wyszedłem z pomieszczenia. Dobrze, że zajęcia mam ciągle w tej samej sali i nie muszę latać po całej szkole, szukając danej klasy.

           Wszedłem do sali i rozejrzałem się po niej. Ta banda zaczęła zajmować swoje miejsca. Mój wzrok zatrzymał się na pewnej blondynce.
           -O kurwa - miałem ochotę się roześmiać, ale nie wypadało mi - Lepiej się odwróć Linsey - Linsey? Czyżby to była córka tej Evans? Rudowłosa odwróciła się i skuliła w ławce. To była ta sama dziewczyna, na którą wpadłem i która ostro mnie zrugała! Czy to możliwe aby to naprawdę była córka Evans? Wychodzi na to, że tak. Wpatrywałem się w jej ciemne oczy i przeszedł mnie jakiś dziwny dreszcz. Hola! Styles! To Twoja uczennica. Do tego córka, jednej z uczących tu nauczycielki.

           -A więc czołem klaso - powiedziałem - Radziłbym wam się już uciszyć, jeśli na dzień dobry nie chcecie pisać klasówki, sprzed wakacji - banda natychmiastowo ucichła i spojrzeli na mnie z przerażeniem. O tak. Możecie się bać, bo nie jestem raczej z tych ugodowych. Nie daje ocen za ładne oczy - Nazywam się Harry Styles i będę was uczył matematyki w tym semestrze - powiedziałem - I mam nadzieję, że w następnym też - uśmiechnąłem się chytrze i rozejrzałem po klasie zatrzymując mój wzrok na rudowłosej, która tak jakby bardziej zbladła na moje słowa. Oj nie maleńka Tobie trochę odpuszczę. Stop! Styles! Opanuj się! To uczennica! - A teraz obecność - zasiadłem do biurka i zacząłem wszystkich wyczytywać. Zatrzymałem się przy jednym nazwisku z ciekawością - Evans Linsey - rudowłosa wstała i podeszła do mnie z jakimiś papierami.

           -Mama kazała przekazać to, panu - powiedziała cichym głosem.
           -Jesteś córką profesor Evans?
           -Umm...tak - kiwnęła delikatnie głową.
           -A więc miło mi Cię poznać Linsey - powiedziałem i trochę dłużej spoglądałem w jej ciemne oczy - Usiądź, proszę - wskazałem jej miejsce co uczyniła bardzo szybko - Cisza! - krzyknąłem, gdy w klasie pojawił się szum. Wszyscy ucichli, a ja mogłem dalej sprawdzać obecność - Connie Merdes
           -Obecna! - podniosłem wzrok, który spoczął na blondynce, siedzącą zaraz za młodą Evans. Zmarszczyłem brwi i zerknąłem jeszcze raz na widniejące nazwisko. Czyżbym znalazł to co szukałem tak szybko?
           -Dobrze więc - wstałem gdy skończyłem sprawdzać obecność - Zaczniemy od Elementów logiki matematycznej.

2 komentarze:

  1. No i już mi się podoba :d zaintrygowalo mnie bardzo czego szuka Harry. ...super czekam na kolejny rozdział :-) pzdr Kinga

    OdpowiedzUsuń